poniedziałek, 7 maja 2012

13. Odkryłam NYC



Kevin obudził mnie o 8 i wręcz wykrzyczał, że wylatujemy dopiero jutro po południu i z tej okazji porywa mnie dziś na cały dzień. 
- Dobra, dobra jeszcze 5 minut daj się człowiekowi wyspać – powiedziałam trochę nieświadoma tego, co się dzieje wokół mnie
 - OK. Ale za 20 minut widzę cię na śniadaniu
 - Tak, tak panie porywaczu.  
Nie mówił nic tylko się uśmiechał.
Spałam troszkę dłużej niż sobie to zaplanowałam, więc wzięłam mega szybki prysznic, chyba nawet nie trwało to 3 minut, wyczyściłam zęby, włożyłam na siebie za duży T- Shirt, proste spodnie, trampki i moją ukochaną od wczoraj czapkę z logo Lankersów.
Kev mi ja kupił…
Kiedy zeszłam czekał już przy stoliku 
- Wziąłem ci omleta, płatki z mlekiem, tosta z bekonem i serem
- Jak ty mnie znasz  
- Jak ty dużo jesz
- Jesteś okropny
- Jedz to, bo się spóźnimy
- Gdzie?? 
- No nie wiem czy ci powiem…
- Lubisz się tak „bawić” – powiedziałam oburzona
- Tylko z Tobą  
- Przestań i powiedz mi wreszcie
- Dobra, jedziemy do Metropolitan Museum of Art
- Żartujesz?!? Zawsze chciałam tam pójść. O której mamy przewodnika?
- Przewodnika? To ja cię oprowadzę, ale warto być tam, z rana wtedy jest mało ludzi
Mina mi trochę zbladła, ale mimo wszytko miałam nadzieję, że jest tak dobrym przewodnikiem jak gitarzystą…
Wycieczka była genialna, najstarszy z Jonasów, pokazał mi wszytko co najlepsze od egipskich mumii przez greckie posągi, islamskie ryciny, malarstwo renesansu („ Grosz czynszowy” był najlepszy*), po XX- wieczną sztukę zdobniczą, ale sztuka południowego Pacyfiku i prace Orazio podobały mi się bardziej, maski Indian jednej nawet zrobiłam zdjęcie:
Na zwiedzanie poświęciliśmy 4 świetne godziny, z reguły nie lubię muzeów, ale te różni się od naszych.
O 13:30 byliśmy w Museum of Modern Art (Muzeum Sztuki Współczesnej), zdecydowanie najbardziej podobał mi się ogród rzeźb Abby Aldrich Rockefeller "Sculpture Garden". Minusem było to, że Kevin zapłacił fortunę za wstęp, powiedziałam żebyśmy się złożyli, ale on jest tak uparty, że jak zwykle z nim przegrałam.
Po 15 zjedliśmy obiad w Chinatown, cudowne „Chińskie miejsce”, gdyby nie Paul nie miałabym pojęcia, że coś takiego istnieje. Klimat temu miejscu nadają przede wszystkim sklepy z oryginalnymi chińskimi wyrobami, kupiłam sobie takie śmieszne „balerinki” (nie wiem jak na to się mówi):
 
O 17 Jonas zabrał mnie pod najwyższy, po zamachu na World Trade Center, budynek w mieście. Do budowy Empire State potrzeba było aż 60 tys. ton stali, 10 milionów cegieł i około 7 milionów godzin roboczych!!! Ale widoki z 86 i 102 piętra zwaliły mnie z nóg i to dosłownie.                                                            
- Nie myślałeś o zmianie zawodu, jesteś świetnym przewodnikiem.
- Dziękuje... –wtrącił się 
- To ja dziękuje – uśmiechnęłam się i uściskałam go z całej siły     
- Chcesz mnie udusić
- Racja przepraszam przesadziłam troszkę.
Byłam tak zmęczona, że o 19, jak tylko wróciliśmy do hotelu, zjadłam kolacje i od razu poszłam spać…
Mój wariat jednak jeszcze nie miał dość i nazajutrz z samego rana zabrał mnie do ZOO!!!
Ale cóż to było za Zoo, żyje tam ponad 4 tys. zwierząt. Największą atrakcją był kryty wybieg z odwzorowaniem lasów Azji z ptakami, jaszczurkami, gibonami oraz panterami. Zwiedzanie zajęło nam 3 godziny
Po powrocie do hotelu spakowałam rzeczy i o 14 byliśmy już w samolocie do Dallas…

*„Grosz czynszowy” to dzieło Masaccio jednego z przedstawicieli renesansu.




Dzisiejsza notka jest prezentem na JONAS DAY- Pomysł Patrycji ;)