poniedziałek, 18 lutego 2013

29. Spotkanie na ER




Nie ma to jak kolejny nudny dzień w szkole. O poziomie tutejszej edukacji nie będę się po raz kolejny wypowiadać, bo szkoda moich nerwów, ale narzekanie Amerykanów, że jest trudno, jest po prostu śmieszne. Powinni spróbować chodzić do szkoły w Polsce.
Siedzimy właśnie na stołówce, jedząc lunch w ciszy. Nie to, że coś było nie tak, bo nie było, wręcz przeciwnie. Z Jasmine rozmawiałam szczerze kilka dni temu. Ona wie, że może liczyć na moją dyskrecje, ale wie też że sądzę, że przyjaciele by to zaakceptowali. Powiedziała, że na poważnie rozważa zaryzykować i powiedzieć im. Siedzimy w ciszy, bo chwilowo nikt nie ma nic wartościowego do powiedzenia.

Poziom głupoty amerykańskiego społeczeństwa mnie przeraża, ale czym sie dziwić skoro wszyscy chcą być jak wytapetowanie lalunie z mózgiem wielkości orzeszka.
Dlaczego puste plastiki są zawsze najpopularniejsze? I dlaczego będąc popularnym muszą gardzić innymi?
Mnie się na szczęście nie czepiają, wręcz przeciwnie omijają mnie szerokim łukiem, bo się mnie boją. Wszystko dlatego że plastik nr 1 tej szkoły próbował mnie pierwszego dnia poderwać. Teraz boi się, że jeśli będzie mieć ze mną zatarg to pokażę wszystkim jej liścik do mnie. Bardzo jednoznaczny

Przyjdź na przerwie do składziku koło sali gimnastycznej. Zabawimy się.
                                                                                  Beth”

Niestety dla niej, nie może powiedzieć, że list jest spreparowany, nie dość, że ma bardzo oryginalny charakter pisma to jeszcze ma specjalną papeterię na tego typu notki i wszyscy o tym wiedzą.

Nagle po sali rozszedł się pisk wyrywając mnie z rozmyślań, plastiki zaczęły zanosić się szlochem, to co było powodem ich zachowania uderzyło też we mnie.

- Kevin Jonas nie żyje
- Co ty pieprzysz?
- Właśnie na Just Jared Jr napisali
-Przecież piszą, że go reanimują, czyli jeszcze żyje, głupia. Szpital św. Patryka

Dalej nie słuchałam, w biegu zabrałam swój plecak z ziemi i pobiegłam ile sił w nogach do tego szpitala. Był to szpital najbliżej naszej szkoły, więc po 20 minutach sprintu dotarłam na miejsce.
Teraz tylko znaleźć OIOM (ER), pewnie mnie nie wpuszczą, muszę coś wymyślić. Drugie piętro... Cholera, pielęgniarka mnie zauważyła
-Przepraszam, może pomóc?
Myśl Roni, myśl... Nie pozwolą Ci wejść jak powiesz prawdę. Boją się nalotu Jonasomaniaków, nie uwierzą Ci...
-Tak, ja kiepsko angielski, koleżanka, dziecko, które piętro?
Umiem udawać akcent a la pracownik KGB, kupiła to, na palcach pokazała 4 i skierowała do windy.
Myślałam, że najgorsze za mną, i jak wyjdę z windy to już będzie z górki. Pomyliłam się. Nie trudno było się domyślić, w którą stroną iść, dwóch rosłych afroamerykanów wyraźnie sygnalizowało „tu do Jonasa”

Nie wiedziałam, jaki kit im wcisnąć żeby mnie przepuścili, miałam nadzieję, że jak pójdę spokojnie, pewna drogi to mnie nie zaczepią... Myliłam się
-A ty dokąd? -myśl Roni
-Tam- wskazałam głową przed siebie i chciałam iść dalej, ale złapał mnie za lewą rękę.
-Aua! Puść! To boli! Puszczaj!

Darłam się w niebogłosy, ale to na prawdę bolało, na całej ręce miałam świeżą ranę. Ból był tak silny, że zaczęłam się zwijać pod jego wpływem, siedziałam skulona na ziemi, a on dalej ściskał moją rękę.

-Puść, to boli...-głos mi się łamał, z oczu płynęły łzy... I wtedy go zobaczyłam
-Kevin, ty żyjesz, oni mówili, że miałeś wypadek, że Cię reanimują... Dzięki Bogu, nic Ci nie jest... Ale co się stało?? Co tu robisz?
-Puśćcie ją, to przyjaciółka.
Pomógł mi się podnieść, patrząc na mnie przy tym wzrokiem, jakiego jeszcze u niego nie widziałam, a później mnie przytulił, albo siebie do mnie, nieistotne.
-Joe miał wypadek... Operują go...
-O matko... Kevin, nie wiem, co powiedzieć
-Nieważne, chodź
-Czekaj, ja muszę...- głową wskazałam na toaletę.
Że też dzisiaj musiałam dostać okres, i to jeszcze tak mocny, no, ale przecież ja zawsze mam pecha. Zrobiłam, co musiałam i już chciałam dołączyć do Kevina i jego rodziny, kiedy zakręciło mi się w głowie, świat zaczął wirować, więc stanęłam trzymając się drzwi i czekałam aż karuzela się skończy... Poczułam jak ktoś obejmuje mnie i pomaga iść. Wiedziałam, że to Kevin, czułam jego perfumy (wiem, że w Halloween mówiłam to samo, ale teraz nie było możliwości pomyłki)
-Roni, co się dzieje? Usiądź
Posadził mnie na krześle obok swojej mamy. Wszystkie dźwięki docierały do mnie jak spod wody, modliłam się żeby tylko nie zemdleć...


[Oczyma Kevina]

Siedzimy w szpitalu, Joe jest na sali operacyjnej, bardzo się o niego boję, ale nie mogę tego okazać, muszę być silny, inaczej mama całkiem się załamie. Jakaś rozpędzona ciężarówka w niego wjechała jak przejeżdżał przez krzyżówkę, kierowca jechał jak szalony ignorując sygnalizację i teraz Joe ponosi tego konsekwencje. Lekarze powiedzieli wprost, że to, że przeżył uderzenie to już cud, ale zdziwią się, jeśli przeżyje, będą robić, co w ich mocy, ale nie dają mu praktycznie żadnych szans, obrażenia wewnętrzne są ogromne i że powinniśmy przygotować się na najgorsze. Jak tylko tata do mnie zadzwonił przyjechałem ze studia, i teraz czekam razem z rodzicami na jakiekolwiek wieści. John i Jack jak tylko usłyszeli w radiu o wypadku przyjechali twierdząc, że przyda nam się ochrona, bo za chwilę fanki będą oblegać szpital. Pracowali dla nas przy jednej z tras, ale nasze relacje były bardzo profesjonalne, nie chcieli się spoufalać, więc zdziwiła mnie ich oferta, ale jestem im bardzo wdzięczny, bo rzeczywiście fanki zjawiły się kilka minut po ich przyjeździe.
Właśnie przekazałem mamę z powrotem w ręce taty, który właśnie wrócił z kawą, kiedy usłyszałem jakieś krzyki.
-Pójdę zobaczyć, co się tam dzieje.

-Puść to boli...- to Roni tak krzyczała, myślałem, że udaje, żeby minąć ochroniarzy, ale kiedy zobaczyłem ją zwijającą się z bólu na podłodze wiedziałem, że na to na prawdę ją boli. Zauważyła mnie
-Kevin, ty żyjesz, oni mówili, że miałeś wypadek, że Cię reanimują... Dzięki Bogu, nic Ci nie jest... Ale co się stało?? Co tu robisz?- potok słów wydobył się z jej ust, jak zawsze, kiedy się denerwuje, cała Roni, to nawet słodkie. Ale zaraz, ona przyszła tu dla mnie, nie dla Joe, myślała, że to ja tu leżę...
-Puśćcie ją, to przyjaciółka.- mimo, że się starałem być silnym, głos nie brzmiał tak pewnie jak zawsze.
Pomogłem jej wstać, cały czas trzymała się za rękę, którą jeszcze chwilę temu ściskał Jake, musiała ją bardzo boleć. Była teraz taka bezbronna, zupełnie nie przypominała Ron, którą znam. Po raz pierwszy spojrzałem na nią nie jak na kumpla, ale jak na delikatną kobietkę, którą jest. Chciałem ją zabrać do rodziców, ale musiała iść jeszcze za potrzebą, więc powiedziałem żeby przyszła do nas jak skończy. Zdążyłem dojść do rodziców i powiedzieć, że to Roni, kiedy zobaczyłem ją, bladą jak ściana, trzymającą kurczowo drzwi od toalety. Podbiegłem i zabrałem ją do reszty
-Roni, co się dzieje? Usiądź -posadziłem koło mamy
- Weroniko, kochanie, słabo Ci?- moja mama, jako jedyna miała pozwolenie żeby mówić do Ron pełnym imieniem. Rodzicielka spojrzała na rękę Roni
- O matko kochana, ty krwawisz! Kevin, zaprowadź ją natychmiast do pokoju lekarskiego.
Wtedy zauważyłem, że rzeczywiście rękaw jej bluzy jest przesiąknięty krwią. Objąłem ją i poszliśmy do gabinetu, po chwili czułem, że nogi się pod nią uginają, więc wziąłem ja na ręce i zaniosłem na miejsce.

-Pomocy, ona krwawi, traci przytomność...
Starsza lekarka zaraz się nią zajęła. Położyłem Roni na kozetce jak mi kazano i chciałem wyjść, ale moja przyjaciółka złapała mnie za rękę
-Nie zostawiaj mnie- powiedziała to tak cichutko, że ledwo usłyszałem
-Nie zostawię, będę tu z tobą, jeśli pani doktor pozwoli- spojrzałem na lekarkę, a ona kiwnęła głową na zgodę
Pomogłem jej zdjąć z Roni bluzę, to, co zobaczyłem pod spodem mnie zszokowało, jej lewa ręka była cała w opatrunku... przesiąkniętym krwią opatrunku... lekarka podpięła jej wenflon, i podłączyła kroplówkę, dopiero później zaczęła zdejmować przemoczony opatrunek, nie wiedziałem, co mam myśleć o tym, co zobaczyłem na jej ręce, na całej długości od nadgarstka do łokcia były rany cięte kilka płytszych i jedna głęboka, cała w szwach. Wyglądało jakby chciała sobie żyły podciąć, ale przecież to niemożliwe... Roni by tego nie zrobiła... A może jednak? Miałem mętlik w głowie, ale postanowiłem, że powodem tych ran będę martwił się później, teraz najważniejsze żeby poczuła się lepiej.
Okazało się, że jeden ze szwów zerwał się pod wpływem szarpaniny z Jake’iem, i trzeba było założyć go jeszcze raz. Lekarka pytała czy Roni brała jakieś tabletki przeciwbólowe, ona powiedziała, że cztery Panadole*, odpowiedź nie spodobała się lekarce, podobno powoduje on zmniejszoną krzepliwość krwi, dlatego rana tak mocno krwawi. Roni dostała jeszcze jakiś zastrzyk, i zaczęło się zakładanie szwu, niestety, żeby nie przedawkować środków przeciwbólowych nie mogła dostać żadnego więcej znieczulenia. Trzymałem ją za zdrową rękę, drugą dłonią obejmując jej głowę tuląc ją do swojego torsu. Raczej uczucie nie było przyjemne, ale zniosła to dzielnie, nie wydając z siebie żadnego, nawet najmniejszego jęku. Po wszystkim, lekarka założyła świeży opatrunek i chciała ją przetrzymać w gabinecie jeszcze jakiś czas, ale Ron wyprosiła, żebyśmy mogli wrócić to rodziców, wyglądała już lepiej, kroplówka już zaczęła działać. Miała wrócić do gabinetu jak kroplówka się skończy, albo jak się gorzej poczuje. Przewiesiłem sobie jej mokrą od krwi bluzę przez ramię, jedną ręką ją objąłem, drugą trzymałem jej stojak do kroplówki i wróciliśmy do rodziców.
Jak tylko doszliśmy mama zaraz zarzuciła Ron pytaniami, co się stało, w sumie byłem jej wdzięczny, bo sam chciałem to wiedzieć.
-Nic takiego... Wczoraj Joe uczył mnie jeździć na deskorolce.
-Joe? Przecież Kevin miał Cię tego uczyć.- Kiedy nas nie było do rodziców dołączył Frankie.
-Tak, ale jakoś ostatnio nie mogliśmy się zgrać, jak ja miałam chwilę to on był zajęty, więc Joe zaproponował pomoc- wiedziałem, że kłamie, ale nie miałem jej tego za złe, nie chciałem z nią utrzymywać kontaktów, po tym, co mi z Joe powiedzieli, ale wolałem żeby rodzice nie znali prawdy- ale nie skończyło się to najlepiej...
-Jak Cię Joe czegoś uczy to się nigdy nie kończy dobrze, przecież to Danger
-Znaczy nie było aż tak źle, nauczył się jeździć, gorzej, że nie zaczął od nauki hamowania... No i tam był płot, i ja chciałam się z nim przywitać, a on mnie ugryzł- zrobiła przy tym taką słodką minkę, nie mogłem się nie uśmiechnąć. Dzięki niej, choć przez chwilę moje myśli odbiegły od drzwi, za którymi mój brat walczy o życie.
Siedzieliśmy tak kilka godzin, w między czasie Roni była zmienić kroplówkę, lekarka powiedziała, że straciła zbyt dużo krwi i że jedna to za mało, Oczywiście sama zainteresowana twierdziła, co innego, ale poddała się lekarce bez oporów.
-Dlaczego to aż tyle trwa- Frankie wypowiedział to, o czym wszyscy myśleli, ale niestety nikt nie potrafił mu odpowiedzieć, nikt poza Roni
-To dobrze, że to tylko trwa, pomyśl, skoro nadal jest na sali to znaczy, że nadal żyje. A im dłużej będzie na sali tym większa szansa, że wyjdzie ze szpitala bez żadnego uszczerbku, bo im dłużej się nim zajmują tym precyzyjniej go złożą.
-Jak to złożą?- no tak, pierwszy raz ktoś z naszej rodziny miał tak poważny wypadek, Frank nie do końca chyba rozumie jak to wygląda, może to i lepiej
- Ciało ludzkie jest jak klocki lego, ciało Joego jest jak budowla z klocków, w którą ktoś kopnął, teraz lekarze muszą złożyć części, które się poprzemieszczały. A im dłużej to robią tym dokładniej ułożą poszczególne elementy.
-Aha. -Te słowa pomogły nie tylko Bonusowi, chyba nam wszystkim dały nadzieję.
Czekaliśmy dalej. Po 7 godzinach operacja w końcu się zakończyła...


*Lek przeciwbólowy pod tą nazwą dostępny jest również w USA.

**********************************
Rozdział mi się podobał jak go napisałam, ale z biegiem czasu przestał. Teraz wklejam go bez poprawek, których wymyśliłam mnóstwo, bo po prostu nie miałam czasu ich nanieść, a jestem osobą słowną i skoro obiecałam to dodaję. Wcześniej nie dało się tego zrobić ze względu na brak netu. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją fantazję na temat zakładania szwów, nie mam pojęcia jak to jest naprawdę (i mam nadzieję się nie dowiedzieć ;) )

5 komentarzy:

  1. ale się wystraszyłam że Kevin nie żyje ;( nie róbcie mi tego !!
    ciekawi mnie co z Joe... oby było dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  2. foch ! żeby zakończyć w takim momencie ?!

    OdpowiedzUsuń
  3. też się wystraszyłam. kopara opadła mi na klawiaturę, ale szybko się pozbierałam. oj niedelikatny ten Jake.
    dramatycznie się układa ostatnio to opowiadanie. ale takie to życie.
    temat dość mi bliski ostatnio, więc trudno mi być obiektywną. ;)
    czekam na zakończenie operacji i happy end. niech tam się wszystko uda! ładnie proszę. całuję Was :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie lubię was.. Skończyć w takim momencie ? Naprawdę ?
    Nie mogę się doczekać nowego xx

    OdpowiedzUsuń
  5. ejj nie kończcie w takim momencie to nie jest fajne trzymać nas w niepewności ;p

    OdpowiedzUsuń