Nie ma to jak kolejny nudny dzień w szkole. O poziomie tutejszej edukacji
nie będę się po raz kolejny wypowiadać, bo szkoda moich nerwów, ale narzekanie
Amerykanów, że jest trudno, jest po prostu śmieszne. Powinni spróbować chodzić
do szkoły w Polsce.
Siedzimy właśnie na stołówce, jedząc lunch w ciszy. Nie to, że coś było nie
tak, bo nie było, wręcz przeciwnie. Z Jasmine rozmawiałam szczerze kilka dni
temu. Ona wie, że może liczyć na moją dyskrecje, ale wie też że sądzę, że
przyjaciele by to zaakceptowali. Powiedziała, że na poważnie rozważa
zaryzykować i powiedzieć im. Siedzimy w ciszy, bo chwilowo nikt nie ma nic
wartościowego do powiedzenia.
Poziom głupoty amerykańskiego społeczeństwa mnie przeraża, ale czym sie
dziwić skoro wszyscy chcą być jak wytapetowanie lalunie z mózgiem wielkości
orzeszka.
Dlaczego puste plastiki są zawsze najpopularniejsze? I dlaczego będąc
popularnym muszą gardzić innymi?
Mnie się na szczęście nie czepiają, wręcz przeciwnie omijają mnie szerokim
łukiem, bo się mnie boją. Wszystko dlatego że plastik nr 1 tej szkoły próbował
mnie pierwszego dnia poderwać. Teraz boi się, że jeśli będzie mieć ze mną
zatarg to pokażę wszystkim jej liścik do mnie. Bardzo jednoznaczny
„Przyjdź na przerwie do składziku
koło sali gimnastycznej. Zabawimy się.
Beth”
Niestety dla niej, nie może powiedzieć, że list jest spreparowany, nie
dość, że ma bardzo oryginalny charakter pisma to jeszcze ma specjalną papeterię
na tego typu notki i wszyscy o tym wiedzą.
Nagle po sali rozszedł się pisk wyrywając mnie z rozmyślań, plastiki
zaczęły zanosić się szlochem, to co było powodem ich zachowania uderzyło też we
mnie.
- Kevin Jonas nie żyje
- Co ty pieprzysz?
- Właśnie na Just Jared Jr napisali
-Przecież piszą, że go reanimują, czyli jeszcze żyje, głupia. Szpital św.
Patryka
Dalej nie słuchałam, w biegu zabrałam swój plecak z ziemi i pobiegłam ile
sił w nogach do tego szpitala. Był to szpital najbliżej naszej szkoły, więc po
20 minutach sprintu dotarłam na miejsce.
Teraz tylko znaleźć OIOM (ER), pewnie mnie nie wpuszczą, muszę coś
wymyślić. Drugie piętro... Cholera, pielęgniarka mnie zauważyła
-Przepraszam, może pomóc?
Myśl Roni, myśl... Nie pozwolą Ci wejść jak powiesz prawdę. Boją się nalotu
Jonasomaniaków, nie uwierzą Ci...
-Tak, ja kiepsko angielski, koleżanka, dziecko, które piętro?
Umiem udawać akcent a la pracownik KGB, kupiła to, na palcach pokazała 4 i
skierowała do windy.
Myślałam, że najgorsze za mną, i jak wyjdę z windy to już będzie z górki.
Pomyliłam się. Nie trudno było się domyślić, w którą stroną iść, dwóch rosłych
afroamerykanów wyraźnie sygnalizowało „tu do Jonasa”
Nie wiedziałam, jaki kit im wcisnąć żeby mnie przepuścili, miałam nadzieję,
że jak pójdę spokojnie, pewna drogi to mnie nie zaczepią... Myliłam się
-A ty dokąd? -myśl Roni
-Tam- wskazałam głową przed siebie i chciałam iść dalej, ale złapał mnie za
lewą rękę.
-Aua! Puść! To boli! Puszczaj!
Darłam się w niebogłosy, ale to na prawdę bolało, na całej ręce miałam
świeżą ranę. Ból był tak silny, że zaczęłam się zwijać pod jego wpływem,
siedziałam skulona na ziemi, a on dalej ściskał moją rękę.
-Puść, to boli...-głos mi się łamał, z oczu płynęły łzy... I wtedy go
zobaczyłam
-Kevin, ty żyjesz, oni mówili, że miałeś wypadek, że Cię reanimują...
Dzięki Bogu, nic Ci nie jest... Ale co się stało?? Co tu robisz?
-Puśćcie ją, to przyjaciółka.
Pomógł mi się podnieść, patrząc na mnie przy tym wzrokiem, jakiego jeszcze
u niego nie widziałam, a później mnie przytulił, albo siebie do mnie,
nieistotne.
-Joe miał wypadek... Operują go...
-O matko... Kevin, nie wiem, co powiedzieć
-Nieważne, chodź
-Czekaj, ja muszę...- głową wskazałam na toaletę.
Że też dzisiaj musiałam dostać okres, i to jeszcze tak mocny, no, ale
przecież ja zawsze mam pecha. Zrobiłam, co musiałam i już chciałam dołączyć do
Kevina i jego rodziny, kiedy zakręciło mi się w głowie, świat zaczął wirować,
więc stanęłam trzymając się drzwi i czekałam aż karuzela się skończy...
Poczułam jak ktoś obejmuje mnie i pomaga iść. Wiedziałam, że to Kevin, czułam jego
perfumy (wiem, że w Halloween mówiłam to samo, ale teraz nie było możliwości
pomyłki)
-Roni, co się dzieje? Usiądź
Posadził mnie na krześle obok swojej mamy. Wszystkie dźwięki docierały do
mnie jak spod wody, modliłam się żeby tylko nie zemdleć...
[Oczyma Kevina]
Siedzimy w szpitalu, Joe jest na sali operacyjnej, bardzo się o niego boję,
ale nie mogę tego okazać, muszę być silny, inaczej mama całkiem się załamie.
Jakaś rozpędzona ciężarówka w niego wjechała jak przejeżdżał przez krzyżówkę,
kierowca jechał jak szalony ignorując sygnalizację i teraz Joe ponosi tego
konsekwencje. Lekarze powiedzieli wprost, że to, że przeżył uderzenie to już
cud, ale zdziwią się, jeśli przeżyje, będą robić, co w ich mocy, ale nie dają
mu praktycznie żadnych szans, obrażenia wewnętrzne są ogromne i że powinniśmy
przygotować się na najgorsze. Jak tylko tata do mnie zadzwonił przyjechałem ze
studia, i teraz czekam razem z rodzicami na jakiekolwiek wieści. John i Jack
jak tylko usłyszeli w radiu o wypadku przyjechali twierdząc, że przyda nam się
ochrona, bo za chwilę fanki będą oblegać szpital. Pracowali dla nas przy jednej
z tras, ale nasze relacje były bardzo profesjonalne, nie chcieli się spoufalać,
więc zdziwiła mnie ich oferta, ale jestem im bardzo wdzięczny, bo rzeczywiście
fanki zjawiły się kilka minut po ich przyjeździe.
Właśnie przekazałem mamę z powrotem w ręce taty, który właśnie wrócił z
kawą, kiedy usłyszałem jakieś krzyki.
-Pójdę zobaczyć, co się tam dzieje.
-Puść to boli...- to Roni tak krzyczała, myślałem, że udaje, żeby minąć
ochroniarzy, ale kiedy zobaczyłem ją zwijającą się z bólu na podłodze wiedziałem,
że na to na prawdę ją boli. Zauważyła mnie
-Kevin, ty żyjesz, oni mówili, że miałeś wypadek, że Cię reanimują...
Dzięki Bogu, nic Ci nie jest... Ale co się stało?? Co tu robisz?- potok słów wydobył
się z jej ust, jak zawsze, kiedy się denerwuje, cała Roni, to nawet słodkie.
Ale zaraz, ona przyszła tu dla mnie, nie dla Joe, myślała, że to ja tu leżę...
-Puśćcie ją, to przyjaciółka.- mimo, że się starałem być silnym, głos nie
brzmiał tak pewnie jak zawsze.
Pomogłem jej wstać, cały czas trzymała się za rękę, którą jeszcze chwilę
temu ściskał Jake, musiała ją bardzo boleć. Była teraz taka bezbronna, zupełnie
nie przypominała Ron, którą znam. Po raz pierwszy spojrzałem na nią nie jak na
kumpla, ale jak na delikatną kobietkę, którą jest. Chciałem ją zabrać do
rodziców, ale musiała iść jeszcze za potrzebą, więc powiedziałem żeby przyszła
do nas jak skończy. Zdążyłem dojść do rodziców i powiedzieć, że to Roni, kiedy
zobaczyłem ją, bladą jak ściana, trzymającą kurczowo drzwi od toalety. Podbiegłem
i zabrałem ją do reszty
-Roni, co się dzieje? Usiądź -posadziłem koło mamy
- Weroniko, kochanie, słabo Ci?- moja mama, jako jedyna miała pozwolenie
żeby mówić do Ron pełnym imieniem. Rodzicielka spojrzała na rękę Roni
- O matko kochana, ty krwawisz! Kevin, zaprowadź ją natychmiast do pokoju
lekarskiego.
Wtedy zauważyłem, że rzeczywiście rękaw jej bluzy jest przesiąknięty krwią.
Objąłem ją i poszliśmy do gabinetu, po chwili czułem, że nogi się pod nią
uginają, więc wziąłem ja na ręce i zaniosłem na miejsce.
-Pomocy, ona krwawi, traci przytomność...
Starsza lekarka zaraz się nią zajęła. Położyłem Roni na kozetce jak mi
kazano i chciałem wyjść, ale moja przyjaciółka złapała mnie za rękę
-Nie zostawiaj mnie- powiedziała to tak cichutko, że ledwo usłyszałem
-Nie zostawię, będę tu z tobą, jeśli pani doktor pozwoli- spojrzałem na
lekarkę, a ona kiwnęła głową na zgodę
Pomogłem jej zdjąć z Roni bluzę, to, co zobaczyłem pod spodem mnie
zszokowało, jej lewa ręka była cała w opatrunku... przesiąkniętym krwią opatrunku...
lekarka podpięła jej wenflon, i podłączyła kroplówkę, dopiero później zaczęła
zdejmować przemoczony opatrunek, nie wiedziałem, co mam myśleć o tym, co
zobaczyłem na jej ręce, na całej długości od nadgarstka do łokcia były rany
cięte kilka płytszych i jedna głęboka, cała w szwach. Wyglądało jakby chciała
sobie żyły podciąć, ale przecież to niemożliwe... Roni by tego nie zrobiła... A
może jednak? Miałem mętlik w głowie, ale postanowiłem, że powodem tych ran będę
martwił się później, teraz najważniejsze żeby poczuła się lepiej.
Okazało się, że jeden ze szwów zerwał się pod wpływem szarpaniny z
Jake’iem, i trzeba było założyć go jeszcze raz. Lekarka pytała czy Roni brała
jakieś tabletki przeciwbólowe, ona powiedziała, że cztery Panadole*, odpowiedź
nie spodobała się lekarce, podobno powoduje on zmniejszoną krzepliwość krwi,
dlatego rana tak mocno krwawi. Roni dostała jeszcze jakiś zastrzyk, i zaczęło
się zakładanie szwu, niestety, żeby nie przedawkować środków przeciwbólowych
nie mogła dostać żadnego więcej znieczulenia. Trzymałem ją za zdrową rękę,
drugą dłonią obejmując jej głowę tuląc ją do swojego torsu. Raczej uczucie nie
było przyjemne, ale zniosła to dzielnie, nie wydając z siebie żadnego, nawet
najmniejszego jęku. Po wszystkim, lekarka założyła świeży opatrunek i chciała
ją przetrzymać w gabinecie jeszcze jakiś czas, ale Ron wyprosiła, żebyśmy mogli
wrócić to rodziców, wyglądała już lepiej, kroplówka już zaczęła działać. Miała
wrócić do gabinetu jak kroplówka się skończy, albo jak się gorzej poczuje.
Przewiesiłem sobie jej mokrą od krwi bluzę przez ramię, jedną ręką ją objąłem,
drugą trzymałem jej stojak do kroplówki i wróciliśmy do rodziców.
Jak tylko doszliśmy mama zaraz zarzuciła Ron pytaniami, co się stało, w
sumie byłem jej wdzięczny, bo sam chciałem to wiedzieć.
-Nic takiego... Wczoraj Joe uczył mnie jeździć na deskorolce.
-Joe? Przecież Kevin miał Cię tego uczyć.- Kiedy nas nie było do rodziców
dołączył Frankie.
-Tak, ale jakoś ostatnio nie mogliśmy się zgrać, jak ja miałam chwilę to on
był zajęty, więc Joe zaproponował pomoc- wiedziałem, że kłamie, ale nie miałem
jej tego za złe, nie chciałem z nią utrzymywać kontaktów, po tym, co mi z Joe
powiedzieli, ale wolałem żeby rodzice nie znali prawdy- ale nie skończyło się
to najlepiej...
-Jak Cię Joe czegoś uczy to się nigdy nie kończy dobrze, przecież to Danger
-Znaczy nie było aż tak źle, nauczył się jeździć, gorzej, że nie zaczął od
nauki hamowania... No i tam był płot, i ja chciałam się z nim przywitać, a on
mnie ugryzł- zrobiła przy tym taką słodką minkę, nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Dzięki niej, choć przez chwilę moje myśli odbiegły od drzwi, za którymi mój
brat walczy o życie.
Siedzieliśmy tak kilka godzin, w między czasie Roni była zmienić kroplówkę,
lekarka powiedziała, że straciła zbyt dużo krwi i że jedna to za mało,
Oczywiście sama zainteresowana twierdziła, co innego, ale poddała się lekarce
bez oporów.
-Dlaczego to aż tyle trwa- Frankie wypowiedział to, o czym wszyscy myśleli,
ale niestety nikt nie potrafił mu odpowiedzieć, nikt poza Roni
-To dobrze, że to tylko trwa, pomyśl, skoro nadal jest na sali to znaczy,
że nadal żyje. A im dłużej będzie na sali tym większa szansa, że wyjdzie ze
szpitala bez żadnego uszczerbku, bo im dłużej się nim zajmują tym precyzyjniej
go złożą.
-Jak to złożą?- no tak, pierwszy raz ktoś z naszej rodziny miał tak poważny
wypadek, Frank nie do końca chyba rozumie jak to wygląda, może to i lepiej
- Ciało ludzkie jest jak klocki lego, ciało Joego jest jak budowla z klocków,
w którą ktoś kopnął, teraz lekarze muszą złożyć części, które się
poprzemieszczały. A im dłużej to robią tym dokładniej ułożą poszczególne
elementy.
-Aha. -Te słowa pomogły nie tylko Bonusowi, chyba nam wszystkim dały
nadzieję.
Czekaliśmy dalej. Po 7 godzinach operacja w końcu się zakończyła...
*Lek przeciwbólowy pod tą nazwą dostępny jest również w USA.
**********************************
Rozdział mi się podobał jak go napisałam, ale z biegiem czasu przestał. Teraz wklejam go bez poprawek, których wymyśliłam mnóstwo, bo po prostu nie miałam czasu ich nanieść, a jestem osobą słowną i skoro obiecałam to dodaję. Wcześniej nie dało się tego zrobić ze względu na brak netu. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją fantazję na temat zakładania szwów, nie mam pojęcia jak to jest naprawdę (i mam nadzieję się nie dowiedzieć ;) )
ale się wystraszyłam że Kevin nie żyje ;( nie róbcie mi tego !!
OdpowiedzUsuńciekawi mnie co z Joe... oby było dobrze...
foch ! żeby zakończyć w takim momencie ?!
OdpowiedzUsuńteż się wystraszyłam. kopara opadła mi na klawiaturę, ale szybko się pozbierałam. oj niedelikatny ten Jake.
OdpowiedzUsuńdramatycznie się układa ostatnio to opowiadanie. ale takie to życie.
temat dość mi bliski ostatnio, więc trudno mi być obiektywną. ;)
czekam na zakończenie operacji i happy end. niech tam się wszystko uda! ładnie proszę. całuję Was :*
Nie lubię was.. Skończyć w takim momencie ? Naprawdę ?
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać nowego xx
ejj nie kończcie w takim momencie to nie jest fajne trzymać nas w niepewności ;p
OdpowiedzUsuń